Wiara i jakieś tam dyrdymały na ten temat...
Tyle razy już kombinowałem, rozgrzewałem zwoje mózgowe wałkując temat wiary , ale nigdy nie byłem z tego zadowolony i usatysfakcjonowany. Najlepszym określeniem tego stanu jest niedosyt i wrażenie powierzchownego przejechania się po temacie. Chcąc obrazowo to przedstawić, odczuwam płytkie i niestaranne kopanie dołu na odwal, który powinien być duzo większy i głębszy. Odczuwam pustkę intelektualną i wrażenie, że intelektualnie nie jestem w stanie nawiązać równorzędnej walki z tym tematem. Tak jakbym czuł ogromny respekt i szacunek .To mnie ubezwłasnowolnia, blokuje, powoduje, że składane mysli wydają się być trywialne, grafomańskie, bez polotu i jakiejś godnej uwagi myśli. Tak jakby paraliżował mnie strach. Niewiara w powodzenie , w zadowolenie i spełnienie. Być może obawiam się, że to jest zbyt obszerna i wymagająca solidnych podstaw dysertacja. Wymądrzać się na temat, który się mało zna, to ignorancja i pycha.
Ale też myślę, że mimo moich ogromnych braków ,mógłbym spróbować się zmierzyć z tą hydrą, podchodząc do tematu z zupełnie innej strony. Odrzucając w ogóle ewangelię, dogmaty, teologię i filozofię .
Co to jest dla mnie wiara, po co mi ona, czy jest mi potrzebna, wierzę czy kombinuję, po co mi kościół. Czy wiara powinna być zinstytucjonalizowana? Czy kościół to dobrze zorganizowana firma, międzynarodowy koncern „dusz”.
Nie wiem czy będę potrafił to po mojemu uporządkować, ale chciałbym się z tym tematem „rozprawić”, uporać. Tak, żeby mieć satysfakcję i zadowolenie. Poczuć wrażenie spełnienia. Zadowolenie z wyartykułowania myśli i precyzyjnego ich sformułowania i zapisania. Jasności i przejrzystości przekazu.
Wiara to coś z pogranicza metafizyki i psychologii. Chcę w coś wierzyć i odczuwam potrzebę wiary. To nie jest racjonalne na pierwszy rzut oka. Bo tak naprawdę wiara to oczekiwanie, że Bóg to coś takiego jak Św. Mikołaj. Kocha mnie bo ja w tej przestrzeni galaktycznej jestem czymś mniejszym nawet niż pyłek. Musi mnie kochać. Zwracam się do niego bo ma moc, stoi za nim potęga. Wyjątkowo łatwo przychodzi mi w to wierzyć. Może i to obłudne i kunktatorskie, ale może jednak jest. I co wtedy?
No cóż ,trzeba to nazwać po imieniu: asekuranctwo. Wstyd się przyznać ,ale tak to wygląda.
Czuję się jak dziecko, które napsoci, nieświadome do końca swoich czynów. Jak można Bogu zawracać głowę takimi drobiazgami? Dobrze byłoby jednak mieć kogoś za plecami, kto jest ostoją, kto ma moc niewyobrażalną.
Jak tu nie wierzyć, kiedy sobie uświadamiam ogrom niezrozumiałej dla mnie nieskończoności . Coś co nie ma końca. Nie ma takiej rzeczy w mojej rzeczywistości. Ale ona istnieje w kosmosie, w czymś co nieudolnie i nieobrazowo nazywamy wszechświatem. Albo nie potrafię sobie tego inaczej nazwać lub pojąć, wytłumaczyć. Nawet wyobrazić. To co takie życie na ziemi, które jest ułamkiem sekundy w historii tego czegoś niewyobrażalnie ogromnego, co istnieje nie wiadomo ile lat. Lata to w ogóle jakaś mała jednostka czasu. To sekunda w miarach czasu wszechświata. I jak się tu wypowiadać, że coś jest lub nie ma? Jak nie potrafimy pojąć wydaje się podstaw. Jak to ogarnąć ludzkim i tylko ludzkim umysłem. Jak zrozumieć sferę, która jest w minimalnym stopniu poznana. Skoro nie poznaliśmy prawie wcale własnej mocy w tym co jest w nas niematerialne. Znamy tylko pobieżnie to co da się zwarzyć ,zmierzyć i zobaczyć. I tylko to. A myśl? Jest może najważniejsza. I co o niej wiemy? Może nie jesteśmy jeszcze w stanie ją pojąć, ogarnąć. Bo nie da się dotknąć. Bo jak zrozumieć myśl myślą . Badać coś, czymś co jest badane? To tak jakby poznawać wodę wodą, powietrze powietrzem. Nie ma narzędzia? Być może jest jeszcze jakiś jeden niepoznany, nieznany dotąd zmysł?
Dlaczego mam nie wierzyć? Czy to mi w czymś przeszkadza? Jeżeli oddzielę kościół jako instytucję, która zawładnęła sobie prawo do tego by decydować o tym czy jestem wierzący lub nie , to moja wiara jest wiarą moją. I tylko moją. Jeżeli Bóg jest miłosierny, to dlaczego mam się obawiać tego co będzie po śmierci? Piekła? Które wymyślił Kościół katolicki na swoje potrzeby .Jeżeli Go ładnie przeproszę, to z politowaniem się uśmiechnie i przepuści mnie przez bramy niebios. Niebiańskie życie wg kościoła, to zielone łąki i śpiewanie psalmów. I nie mogę się jakoś pogodzić, że będzie inaczej. Ale to wina kościoła katolickiego, który próbuję „to niebo” dostosować do doktryn pasujących kościołowi w jego strategii marketingowej. Skutecznie mi to wmówił. Mnie taki raj nie odpowiada. Myślę, że wygląda to dużo lepiej i sympatyczniej.
Chcąc być dociekliwym w tej materii. To kto tam trawę kosi?
Wiara to w pewnym sensie polisa na życie po życiu. Będziesz wierzył ,będziesz żył. To co mi szkodzi? 10 zł składki na tacę w kościele? O słodka naiwności. Wiara to też taka tabletka uspokajająca przed śmiercią, której się boję , jak każdy. Mimo że jest ,to i tak się boję. Ale może troszeczkę mniejJ) Bo boję się nie wiem czego. Pustki, samotności, wilgoci, zimna w grobie, głodu, pragnienia, bezsilności? Wiara to taki promyczek nadziei. A może to taka nagroda pocieszenia? Bo na Ziemi się jest za karę. Może się przeskrobało coś tam w niebie? I to takie zesłanie „na Syberię”? Czyli tam też się będę czegoś tam bałJ))?
Przeszło dwa tysiące lat temu pojawił się na ziemi Chrystus, nazywany synem Bożym. Miał moc boską. Ale taką adekwatną do czasów w których się znalazł. Poziom wykształcenia i życia współczesnych mu ludzi znacznie odbiegał od poziomu jaki istnieje obecnie. Jak wytłumaczyć ludziom z wiedzą obecnego dziesięciolatka to co się dzieje na ziemi, wokół niej. Dlaczego w trudzie i znoju przez kolejne setki lat ludzie dochodzili do wyższego poziomu życia, wykształcenia. Jak tu pogodzić miłosierdzie Boże z mordęgą ludzi w każdej dziedzinie życia. Nawet w tej gdzie aż się prosiło o miłosierdzie Boskie. Naiwne jest tłumaczenie kościoła, o czynieniu sobie Ziemię poddaną. O karach boskich za grzechy. To gdzie to miłosierdzie, miłość i wybaczenie? Bóg istnieje ,ale nie w takiej postaci, formie jak go przedstawia kościół. Ziemia tak naprawdę może być jakimś tam zadupiem wszechświata, którym nie warto aż tak się przejmować. Mają gwarancję wiekuistego istnienia, a te kilkadziesiąt lat w tej ziemskiej piaskownicy zleci nie wiadomo kiedy. Bo co to jest 80-100 lat w porównaniu do trylionów i więcej jednostek czasu istnienia tego co nieogarnięte i istniejące poza naszą zdolnością percepcji zmysłami i czymś co nazywamy mózgiem. Może to coś da się poznać tylko odczuciem ,przeświadczeniem?
Dodaj komentarz