• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pisanina i felieton

Piszę o tym ,co mi przyjdzie do głowy. Chce mi sie ,to piszę. Nieregularnie i w zależnosci od mojego lenistwa. To tyle.

Kategorie postów

  • luzne myslenie (2)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Kategoria

Luzne myslenie


Grill z palemką

Żyć bez obowiązków, zobowiązań, powinności, zależności. To niemożliwe chociaż jest przedmiotem  marzeń i tęsknot. Wydawało mi się, że szczęściem , jest życie na samotnej wyspie, gdzieś na Pacyfiku, z palmami, dziko rosnącymi bananami i ananasami , z lazurową i ciepłą wodą, białym piaskiem i niebieskim niebem. Życie bez obowiązków, bez konieczności wstawania na gwizdek,  zarabiania pieniędzy, posiadania komórki, karty kredytowej czy samochodu.

    Bez ograniczeń wynikających z rozpoczęcia pracy, terminami spotkań, telefonami uzgodnień, rozmów, godzin pracy urzędów ,banków i całego tego jarmarku, który  kręci się jak karuzela oliwiąc tryby w sobotę i niedzielę. Życie bez kontaktu z cywilizowanym światem. Bez mordobicia, terroru, złodziejstwa ,lizusostwa i całej tej ludzkiej szarej codzienności . Bez telewizji, radia, gazet i reklam. Bez prognozy pogody i kursu walut i akcji. Jednym słowem spokój i totalna cisza, epoka dinozaurów. Długi słoneczny piękny dzień, wreszcie  nadmiar czasu i brak pośpiechu. Ciepły piasek ,kojący szum fal, poranny śpiew ptaków i cisza telefonu. Nic nie dzwoni. Co się stało? Chwila namysłu, uśmiech. Żadna sieć mnie nie złapała. Niesamowite. Mogą mnie pocałować w d….!!. Leżę , grilluję, leżę grilluję….. . Jak tu dobrze. Jak pięknie. Jaka cisza i spokój . Nie ruszam się stąd.. Nikt nie marudzi, prosi, namawia. Powoli ,leniwie myślę o ciepłej wodzie, słońcu i  znalezieniu mety w cieniu. Dzień za dniem upływa w błogim lenistwie. Inni pracują ,dzwonią, kłócą się, marzną w pociągach, mokną na deszczu ,albo wściekli rano wstają do pracy  w poniedziałek. Dzieci jak zwykle coś chcą, żona wypomina  zatkaną od tygodnia wannę, a szef  „proponuje” nadgodziny w poniedziałek. Satysfakcja i luz. Tydzień po tygodniu upływają w spokoju i samotności. Słodkie lenistwo pod „pocztówkową” palmą i nieskrępowane myśli, przeplatane życiowym bilansem.

         Żona zaczyna z powrotem  być atrakcyjna i  pożądana. Dzieci przecież tak naprawdę, tylko od czasu do czasu coś chcą. A szef to w zasadzie  równy facet.

A może już  jest po wojnie? Zostałem sam? Cholera, nie ma gdzie wrócić.   Dzień po dniu spokój i nuda. Każdego dnia ta sama nuda. Nuda zaczyna być nudna. Coraz częściej zaczyna przemykać myśl: czy to był tak naprawdę dobry pomysł.? Nie ma komu powiedzieć, że jestem zadowolony, kto mógłby się ze mną cieszyć, albo chociaż zazdrościć.

  Maślane oczy na wspomnienie  zimnego „browara”  i banan na twarzy na myśl o porannym kacu. Kiszone ogórki i sok z kwaszonej kapusty. Marynowane grzybki, kiełbasa wiejska i kaszanka na gorąco z cebulką. Kapelusz krewetek za bułkę z masłem!!

    I  nawet, sobotnie grillowanie!!. Smród benzyny z podpałki, dym jak z parowozu ,ogień pojawiający się nagle i  palący wszystko co spotyka na swojej drodze razem z rzęsami, wąsami i  grzywką z czoła. Wytrwałe grillowanie kiełbasek, boczku, karkówki , trud i poświęcanie się w pocie czoła dla dobra ogółu biesiadników. Grillowanie to jak  pierwotne  pieczenie  upolowanej zwierzyny przez  wodza plemienia. Wszyscy patrzą  z cieknącą ślinką  na rytualne obracanie zwierza na grillu. Wódz ubrany w duży zielony fartuch z napisem „Knorr”, mistrz ceremonii  popisuje się umiejętnościami  żonglerskimi , przewracając z boku na bok  grillowanie porcje . Żona wodza  z anielskim uśmiechem na twarzy nie może wprost uwierzyć, że małżonek  z takim zapałem „pali” się do gotowania. Jest dumna i  lekko zaniepokojona, czy przypadkiem nie „uda mu się” przy okazji przygotowywania posiłku podpalić ich wspólnej „jaskini”. W pobliżu skrzynka zimnego piwa dla spracowanego i czerwonego z gorąca  kucharza. Wreszcie  są pierwsze porcje  grillowanych specjałów. Słychać słowa zachwytu, uznania i podziwu dla mistrza ceremonii. Teraz resztę mogą  grillować już  przypadkowi myśliwi. Pierwszy, najważniejszy punkt programu  za nami. Teraz można przejść do zajęć w swoich podgrupach.

  A na wyspie. Codziennie grill. Nikt nie podziwia , nie wyraża zachwytu. Od szumu Oceanu aż uszy bolą, małpy drą się w niebogłosy, a  wszystkie zmysły smakowe biegną do zapomnianych smaków „zimnych nóżek”, pierogów z serem  i bigosu, sernika i makowca. Nikt nie krzyczy, nie krytykuje, nie obgaduje, nie narzeka, śmieje się i płacze. Nuuuda. Wracam do domu. Może u nas pada deszcz ?

     

28 stycznia 2019   Dodaj komentarz
luzne myslenie   weekend po polsku   takie tam marzenia  

Wiara i jakieś tam dyrdymały na ten temat...

Tyle razy już kombinowałem, rozgrzewałem zwoje mózgowe wałkując temat wiary , ale nigdy nie byłem z tego zadowolony i usatysfakcjonowany. Najlepszym określeniem tego stanu jest niedosyt  i wrażenie powierzchownego przejechania się po temacie. Chcąc obrazowo to przedstawić, odczuwam płytkie i  niestaranne  kopanie dołu na odwal, który powinien być duzo większy i głębszy. Odczuwam pustkę intelektualną i  wrażenie, że intelektualnie nie jestem w stanie  nawiązać równorzędnej walki z tym tematem. Tak jakbym czuł ogromny respekt  i szacunek .To mnie ubezwłasnowolnia, blokuje, powoduje, że składane mysli wydają się być trywialne, grafomańskie, bez polotu i jakiejś godnej uwagi myśli. Tak jakby paraliżował mnie strach. Niewiara w  powodzenie , w zadowolenie i spełnienie. Być może obawiam się, że to jest zbyt obszerna i wymagająca solidnych podstaw dysertacja. Wymądrzać się na temat, który się mało zna, to ignorancja i pycha.

   Ale też myślę, że mimo moich ogromnych braków  ,mógłbym spróbować się zmierzyć z tą hydrą, podchodząc do tematu z zupełnie innej strony. Odrzucając w ogóle ewangelię, dogmaty, teologię i filozofię .

Co to jest dla mnie wiara, po co mi ona, czy jest mi potrzebna, wierzę czy kombinuję, po co mi kościół. Czy wiara powinna być zinstytucjonalizowana? Czy kościół to dobrze zorganizowana firma, międzynarodowy koncern „dusz”.

 Nie wiem czy będę potrafił to po mojemu uporządkować, ale chciałbym się z tym tematem „rozprawić”, uporać. Tak, żeby mieć satysfakcję i zadowolenie. Poczuć wrażenie spełnienia. Zadowolenie z wyartykułowania myśli i precyzyjnego ich sformułowania i zapisania. Jasności i przejrzystości przekazu.

  Wiara to coś z pogranicza metafizyki i psychologii. Chcę w coś wierzyć i odczuwam potrzebę  wiary. To nie jest racjonalne na pierwszy rzut oka. Bo tak naprawdę  wiara to oczekiwanie, że Bóg to coś takiego jak Św. Mikołaj. Kocha mnie bo ja w tej przestrzeni galaktycznej jestem czymś mniejszym nawet niż pyłek. Musi mnie kochać. Zwracam się do niego bo ma moc, stoi za nim potęga. Wyjątkowo łatwo przychodzi mi w to wierzyć. Może i to obłudne i kunktatorskie, ale może jednak jest. I co wtedy?

 No cóż ,trzeba to nazwać po imieniu: asekuranctwo. Wstyd się przyznać ,ale tak to wygląda.

    Czuję się jak dziecko, które napsoci, nieświadome do końca  swoich czynów. Jak można Bogu zawracać głowę takimi drobiazgami? Dobrze byłoby jednak mieć kogoś za plecami, kto jest ostoją, kto ma moc niewyobrażalną.

 Jak tu nie wierzyć, kiedy sobie uświadamiam ogrom niezrozumiałej dla mnie nieskończoności . Coś co nie ma końca. Nie ma takiej rzeczy w mojej rzeczywistości. Ale ona istnieje w kosmosie, w czymś co nieudolnie i nieobrazowo nazywamy wszechświatem. Albo nie potrafię sobie tego inaczej nazwać lub pojąć, wytłumaczyć. Nawet wyobrazić. To co takie życie na ziemi, które jest ułamkiem sekundy w historii tego czegoś niewyobrażalnie ogromnego, co istnieje nie wiadomo ile lat. Lata to w ogóle jakaś mała jednostka czasu. To sekunda w miarach czasu wszechświata. I jak się tu wypowiadać, że coś jest lub nie ma? Jak nie potrafimy pojąć wydaje się podstaw. Jak to ogarnąć ludzkim i tylko ludzkim umysłem. Jak zrozumieć sferę, która jest w minimalnym stopniu poznana. Skoro nie poznaliśmy prawie wcale własnej mocy w tym co jest w nas niematerialne. Znamy tylko pobieżnie to co da się zwarzyć ,zmierzyć i zobaczyć. I tylko to. A myśl? Jest może najważniejsza. I co o niej wiemy? Może nie jesteśmy jeszcze w stanie ją pojąć, ogarnąć. Bo nie da się dotknąć. Bo jak  zrozumieć myśl myślą . Badać coś, czymś co jest badane? To tak jakby poznawać wodę wodą, powietrze powietrzem. Nie ma narzędzia? Być może jest jeszcze jakiś jeden niepoznany, nieznany dotąd zmysł?

 

Dlaczego mam nie wierzyć? Czy to mi w czymś przeszkadza? Jeżeli oddzielę kościół jako instytucję, która zawładnęła sobie prawo do tego by decydować o tym czy jestem wierzący lub nie , to moja wiara jest wiarą moją. I tylko moją. Jeżeli Bóg jest miłosierny, to dlaczego mam się obawiać tego co będzie po śmierci? Piekła? Które wymyślił Kościół katolicki na swoje potrzeby .Jeżeli Go ładnie przeproszę, to z politowaniem się uśmiechnie i przepuści mnie przez bramy niebios. Niebiańskie życie wg kościoła, to zielone łąki i śpiewanie psalmów. I nie mogę się jakoś pogodzić, że będzie inaczej. Ale to wina kościoła katolickiego, który próbuję „to niebo” dostosować do doktryn pasujących kościołowi w jego strategii marketingowej. Skutecznie mi to wmówił. Mnie taki raj nie odpowiada. Myślę, że wygląda to dużo lepiej i sympatyczniej.

 Chcąc  być dociekliwym w tej materii. To kto tam  trawę kosi?   

 Wiara to w pewnym sensie polisa na życie po życiu. Będziesz wierzył ,będziesz żył. To co mi szkodzi? 10 zł składki na tacę w kościele? O słodka naiwności. Wiara to też taka tabletka uspokajająca przed śmiercią, której się boję , jak każdy. Mimo że jest ,to i tak się boję. Ale może troszeczkę mniejJ) Bo boję się nie wiem czego. Pustki, samotności, wilgoci, zimna w grobie, głodu, pragnienia, bezsilności? Wiara to taki promyczek nadziei. A może to taka nagroda pocieszenia? Bo na Ziemi się jest za karę. Może się przeskrobało coś tam w niebie? I to takie zesłanie „na Syberię”? Czyli tam też się będę czegoś tam bałJ))?

 

   Przeszło dwa tysiące lat temu pojawił się na ziemi Chrystus, nazywany synem Bożym. Miał moc boską. Ale taką adekwatną do czasów w których się znalazł. Poziom wykształcenia i życia współczesnych mu ludzi  znacznie odbiegał od poziomu jaki  istnieje obecnie. Jak wytłumaczyć  ludziom z wiedzą obecnego dziesięciolatka  to co się dzieje na ziemi, wokół niej. Dlaczego w trudzie i znoju przez kolejne setki  lat ludzie dochodzili  do wyższego poziomu życia, wykształcenia. Jak tu pogodzić miłosierdzie Boże z  mordęgą ludzi w każdej dziedzinie życia. Nawet w tej gdzie aż się prosiło o miłosierdzie Boskie. Naiwne jest tłumaczenie kościoła, o czynieniu sobie Ziemię poddaną. O karach boskich za grzechy. To gdzie to miłosierdzie, miłość i wybaczenie? Bóg istnieje ,ale nie w takiej postaci, formie jak go przedstawia kościół.  Ziemia tak naprawdę może być jakimś tam zadupiem wszechświata, którym nie warto aż tak się przejmować. Mają gwarancję wiekuistego istnienia, a te kilkadziesiąt lat w tej ziemskiej piaskownicy zleci nie wiadomo kiedy. Bo co to jest 80-100 lat w porównaniu do trylionów i więcej jednostek czasu istnienia tego co nieogarnięte i istniejące  poza  naszą zdolnością percepcji zmysłami i czymś co nazywamy mózgiem. Może to coś da się poznać tylko odczuciem ,przeświadczeniem?

28 stycznia 2019   Dodaj komentarz
luzne myslenie   po życiu   wiara   dyrdymały  
Mihal | Blogi